piątek, 2 listopada 2012

Rozdział 6


  Britney miała racje. Pomimo tego, że jest jeszcze ciemno na stacji w Kapitolu wita nas tłum ludzi. Z początku nie wiem jak mam się zachować. Nie wiem czy mam się uśmiechać, machać ludziom i wysyłać im buziaczki. Mdli mnie na samą myśl o tym. Ledwo powstrzymuję się od splunięcia im w twarze. Decyduję się im bliżej przyjrzeć. Przybieram obojętną minę i zaglądam w oczy istotom, które na pierwszy rzut oka wcale nie przypominają ludzi.
                Na żywo wyglądają jeszcze gorzej. Muszę przyznać, że trochę się ich boję. Przypominają mi o tym, jak daleko jestem od domu. O tym, że już nigdy do niego nie wrócę. Nawet w najmniejszym stopniu nie przypominają ludzi z Siódemki. Wątpię, żeby ktokolwiek kto mieszka w dystryktach wyglądał tak jak oni. Najbardziej przeraża mnie jedna kobieta, na moje oko ma trochę ponad 30 lat. Ma całkowicie zapadnięte policzki, jej kości policzkowe są bardziej szpiczaste niż u zwykłego człowieka. Jest łysa, ma na głowie coś w rodzaju korony z różanych gałązek. Kiedy otwiera buzię, żeby wykrzyczeć coś w naszą stronę przerażam się jeszcze bardziej. W każdym z jej zębów, na samym środku znajdują się mała dziurka. Przez każdą z nich przeprowadzony jest czerwony, neonowy łańcuszek. Odwracam od niej wzrok i przyśpieszam kroku.
                Wprowadzają nas do jakiegoś wielkiego budynku. Kiedy jesteśmy już w środku moje oczy nie mogą przyzwyczaić się do jasności, więc nie widzę wszystkiego wyraźnie. Dopiero po chwili orientuję się, że jesteśmy w Ośrodku Szkoleniowym. Tu będziemy mieszkać do czasu rozpoczęcia Igrzysk. Jesteśmy z Siódmego dystryktu, więc dostajemy do dyspozycji całe siódme piętro. Od razu karzą nam iść spać. Britney informują mnie, że jutro od samego rana zaczynamy przygotowania do Parady Trybutów. Idę do swojego pokoju, od razu kierują się do łazienki i biorę prysznic. Znajdują się tam tyle przycisków, że aż kręci mi się w głowie. Wciskam siódmy od góry i siódmy od dołu. Siódemka zawsze była moją szczęśliwą liczbą, więc teraz też dobrze trafiam. Woda ma zapach truskawek co bardzo dobrze komponuję się z lawendowym szamponem do włosów. W samym ręczniku rzucam się na łóżko, rozglądam się po pokoju. Muszę przyznać, że robi na mnie wrażenie. Pokój ma kształt koła, wszystkie meble są dopasowane kształtem do ścian. Łóżko też jest okrągłe. Naprzeciw niego znajduję się ogromne okno. Podchodzę do niego i od razu chce mi się płakać. Kapitol nocą jest niesamowity, ale ja tak bardzo chciałabym zobaczyć za oknem moje podwórko. Zamykam oczy i próbuję je sobie wyobrazić. To nie pomaga, muszę przygryźć mocno wargę, żeby nie zaszlochać. Od teraz muszę zachowywać się tak jakby już trafiła na arenę. „Płacz nie pomoże Nickowi” mówię sobie w myślach. Kładę się w ogromnym łóżku i sama jest zaskoczona tym, że tak szybko zasypiam.
                Teraz siedzę w samym szlafroku i czekam aż ktoś się mną zajmie. Jakaś kobieta parę minut temu kazała mi się rozebrać, wcale nie chciałam tego robić i chciałam jej powiedzieć, żeby sama to zrobiła, ale Johanna kazała mi robić wszystko co karzą.
                Zamieniłam z nią i z Nickiem parę zdań podczas śniadania. Ustaliliśmy jak mamy się zachowywać podczas przygotowań do parady. Nick ma być zaradnym i otwartym chłopcem, którym w rzeczywistości jest. Ja mam przede wszystkim zachowywać się spokojnie. Zazwyczaj umiem się dogadać z ludźmi, ale niestety nie spotkałam tu jeszcze nikogo kto przypominałby mi normalnego człowieka. Postanawiam się tym nie martwić, w końcu nie muszę się za często odzywać.
                Czekam jeszcze jakieś 10 minut aż do pokoju wchodzą dwaj mężczyźni. Kiedy podchodzą bliżej doznaję szoku, ponieważ są identyczni! Różni ich tylko kolor włosów, jeden z nich ma włosy koloru zielonego, a drugi różowego. Widząc moją minę obaj uśmiechają się szeroko.
                - Witaj, jestem Logan, a to jest mój brat Nogan – odzywa się ten w zielonych włosach. Mrugam parę razy, żeby odzyskać normalny wyraz twarzy.
                - Jesteśmy twoją ekipą przygotowawczą – ciągnie Logan – Mamy za zadanie doprowadzić cię do przyzwoitego stanu zanim zajmie się tobą twoja stylista Michel oraz jej nowa asystentka Nora.
                - Jasne – mówię i dodaję zanim zdążę ugryźć się w język – Przefarbowaliście włosy po to aby ludzie mogli was odróżnić?
Logan i Nogan wybuchają śmiechem. Bliźniacy od razy biorą się do pracy. Muszę przyznać, że jestem mile zaskoczona, ponieważ myślałam, że będą musiała znosić męczarnie. W sumie to nawet fajnie się czuję kiedy smarują mi ciało balsamem i myją włosy. Najgorsze jest usuwanie wszystkich niepotrzebnych włosów z mojego ciała. Strasznie piecze. Raz kiedy Nogan zrywa plaster z mojego lewego uda, w ostatniej chwile powstrzymuję się żeby nie strzelić go po dłoni. Wzięłam już porządny zamach, więc od razu widać co chciałam zrobić. Jestem przerażona, bo wiem, że mogę mieć przez to niezłe kłopoty. Na szczęście różowo włosy mówi tylko ze śmiechem :
                - Uu, patrz braciszku jaka bojowa dziewczyna! Zapowiadają się niezłe Igrzyska.
Kiedy bliźniacy wychodzą do pokoju przychodzą dwie kobiety. Domyślam się, że ta starsza to Michel, a ta młodsza to Nora. Michel chyba trochę przesadziła z operacjami plastycznymi nawet jak ja mieszkankę Kapitolu. Jej skóra jest tak pomarszczona, że przypomina mi suchą śliwkę. Jest chyba po sześćdziesiątce i porusza się bardzo wolno. Nora nie jest dużo starsza ode mnie. Ma dwadzieścia parę lat. Ma długie niebieskie włosy, zielonkawą cerę. Jej najbardziej charakterystyczną cechą są wielkie fioletowe oczy.
                Britney dobrze wykonała swoje zadanie, bo przygotowaniem mnie zajmuję się wyłącznie Nora. Michel siedzi tylko na fotelu zajada się masą czekoladowo-orzechową i od czasu do czasu komentuje coś chrapliwym głosem. Jej asystentka maluje mi paznokcie na zielono i robi delikatny makijaż. Kiedy kończy mam różowe policzki, pełne usta i pięknie pomalowane oczy. Nigdy się nie malowałam, a wręcz się tego obrzydziłam. Teraz jednak uważam, że wyglądam dobrze. Nawet bardzo dobrze.
                Cieszę się, że to właśnie Nora się mną zajmują. Jest bardzo miła i do po mino swoich kolorowych włosów i nienaturalnych oczu wcale nie przypomina innych mieszkańców Kapitolu. Moja stylista przymierza mi parę sukienek, a potem proponuję żebyśmy poszły na obiad. Kiedy wypowiada słowo „obiad” uzmysławiam sobie jak bardzo jestem głodna. Nie protestuję więc od razu jedziemy windą na nasze piętro. Michel zostaje tutaj.
                Podczas obiadu poznaję stylistę Nicka, Davida. Wydaję się nieśmiały, ma bujne brązowe włosy, ciemny makijaż i złote tatuaże. Praktycznie przez cały czas mnie obserwuję. Bardzo mnie to irytuję, już otwieram usta, żeby coś mu powiedzieć, ale Johanna mnie uprzedza. Domyśla się co zamierzam zrobić i kopie mnie w nogę pod stołem. Po obiedzie zjeżdżamy z powrotem na dół. Przymierzam jeszcze dziesiątki, a może nawet setki sukienek. Nora w końcu decyduję się na długą, przewiewna sukienkę. Góra sukienki jest koloru jasnozielonego, stopniowo w dół kolor zmienia się na coraz ciemniejszy zielony.
                 Nora kręci mi włosy i bardzo ciekawie je upina. Bierze gruby kosmyk moich gęstych włosów i plecie warkocza. Zaczyna od lewego ucha. Kiedy warkocz jest gotowy, owija go wokół mojej głowy. Warkocz przechodzi przez środek mojego czoła. Na koniec wplata w warkocz drobne kwiaty. Efekt jest świetny! Moja sukienka ma duże wcięcie na plecach, więc Nora bierze farbę do ciała i maluję mi coś na plecach. Wiercę się strasznie, ponieważ mam straszne łaskotki. Kiedy kończy przyciska jakiś przyciska w ścianie i z sufitu zjeżdża wysokie lustro. Coś stawie ja naprzeciw tego, które cały czasu tu stało. Staję między nimi, żeby zobaczyć dzieło mojej stylistki. Muszę przyznać, że Nora jest bardzo utalentowaną kobietą. Namalowała mi czarną farbą bujną gałązkę jakiejś nieznanej mi rośliny. Roślina ta prawie nie ma liście, w zasadzie to te liście właśnie z niej spadają. Nora namalowała parę mały listków lecących z wiatrem.
                Zakładam buty na wysokim obcasie i jestem już gotowa. Teraz cieszę się z tego, że jako dziecko brałam z Niną buty na obcasach jej mamy i bawiłyśmy się w nich, kiedy jej rodziców nie było w domu. Dzięki temu jest mi teraz łatwiej na nich chodzić, gdyby nie to pewnie leżałabym na ziemi co parę kroków. Jestem gotowa idealnie o czasie, więc od razu wychodzimy na plac przez rezydencją prezydenta.
                Po jakiś 5 minutach dołącza do nas Nick ze swoim stylistą. Wygląda bardzo ładnie. Nie mam czasu przyjrzeć się dokładniej , bo już musimy wsiadać na rydwan. Kiedy już tam stoimy i czekam na to, żeby wyjechać na plac, Nick zwraca się do mnie
                - Wziąłem coś dla ciebie.
                - Dla mnie? Niby co? – zastanawiam się. Mój młodszy brat daje mi medalion, który dostałam od wdowca. Zupełnie o nim zapomniałam. Uśmiecham się do Nicka szeroko i zakładam medalion. 

______________________________________________________________________________

Miałam trochę kłopotu z wymyśleniem stroju na paradę:D To chyba najlepsze ujęcie mojej wizji : ) Piszcie co szczerze o tym uważacie (: 

niedziela, 28 października 2012

Rozdział 5


Wchodzę do przedziału Nicka i układam w głowie to wszystko o czym muszę powiedzieć młodszemu bratu. Nie będzie to niestety łatwa rozmowa, teraz już doskonale wiem co muszę zrobić. Oczywiście, nie powiem o tym Nickowi, ale musimy ustalić to jak będziemy się zachowywać do czasu oficjalnego rozpoczęcia Igrzysk i co zrobimy po tym jak usłyszymy gong ogłaszający rozpoczęcie 68. Igrzysk Głodowych.
                Mój plan jest stosunkowo prosty. Z jednej strony muszę zaprezentować siebie jak zawodowca, ale z drugiej muszę pokazać, że walczę za nas dwoje. Pokażę, że moim cele nie jest zwycięstwo, lecz sprowadzenie Nicka do domu. Nie zamierzam płakać i błagać o ludzi o to żeby pomogli przeżyć mojemu małemu braciszkowi! Pokażę, że trzeba się ze mną liczyć, że umiem walczyć i, że przetrwam. Wtedy ludzie będą na mnie stawiali, a raczej nie na mnie tylko na Nicka.
                Po rozmowie z Nickiem stwierdzam, że mam szanse na to żeby mój plan się powiódł. Mój brat da radę, przeżyje i zwycięży.
                Stwierdzam też, że mamy szczęście, że jesteśmy z Siódmego Dystryktu. Opracowałam plan, z którego jestem dumna. Wychowanie w Siódemce zapewnia znajomość drzew, krzewów i innych roślin.
                Ustaliliśmy, że po tym jak zabrzmi gong Nick ucieka jak najdalej się da, jeżeli na swojej drodze napotka jakąś przydatną rzecz to może ją zabrać. W żadnym wypadku nie wolno mu biec po coś z Rogu Obfitości. Nie, to moje zadnie. Muszę zdobyć broń, nie musi być to oszczep, łuk czy topór. Wystarczy dobry nóż lub dwa. Muszę myśleć jak zawodowiec, co może być trudne, bo najchętniej nie odstępowałabym Nicka na krok. Niestety to niemożliwe, mój brat musi uciekać jak najdalej się da od rzezi, która odbędzie się przy Rogu. Potem musi się ukryć, a ja muszę go odnaleźć. Do tego właśnie jest przydatna znajomość różnych drzew. Umówiliśmy się, że Nick zrobi mieszankę z soku dwóch liści, który daje specyficzny kolor. Narysuję nim ślady na pniach drzew. Dla innych trybutów nie będzie to znaczyć nic, a dla mnie to będą wskazówki do odnalezienie kryjówki Nicka.
                Teraz pozostaje mi tylko modlić się, żeby na arenie było choć trochę drzew. Niestety to nie moje jedyne zadnie. Teraz muszę dogadać się z Johanną. Będzie to trudne, ale to jedyne wyjście. Zostawiam Nicka i karzę mu spróbować się zdrzemnąć. Idę do wagonu restauracyjnego i mam nadzieje, że szczęście mi dopiszę i zastanę tam Johannę.
                Jest tam, siedzi w tym samy miejscu do wcześniej i nalewa sobie do szklanki jakiś brązowawy napój. Strasznie śmierdzi, więc wnioskuję, że to raczej nie herbata. Johanna mnie ignoruje. Świetnie. Już bym wolała, żeby mnie wyrzuciła z wagonu albo po prostu strzeliła mi w twarz. Siadam naprzeciwko niej i próbuję wyczytać coś z jej oczu. Ludzi w naszym dystrykcie są zazwyczaj bardzo przewidywalni. Wystarczy, że na nich spojrzę, a już wiem, że mają do mnie jakiś interes. Z Johanną jest inaczej. W jej oczach nie widzę nic. Nie ma w nich nawet złości na mnie. Nie ma nienawiści ani miłości, nie ma żalu ani radości, nie ma zachwytu ani rozczarowania. Jest pustka.
                Nagle robi mi się strasznie żal mojej mentorki. Nigdy jej za dobrze nie znałam. Kiedyś mama Niny opowiadała mi, że po Igrzyskach straciła matkę. Nikt nie wie jak to się stało. Dochodzę do wniosku, że chyba ją rozumiem. Nie chodzi mi o to jak zachowała się na arenie, ale o to jak zachowuje się teraz. Stawiam się teraz na jej miejscu. Pewnie też bym się tak zachowywała, gdyby Igrzyska zabrały mi wszystko co miałam. Po zobaczeniu tej zimnej pustki bijącej z jej oczu, wiem już, że się dogadamy.
                - Pomoże mi pani. Wiem to – mówię prosto z mostu.
Johanna wydaję się zaskoczona. Odstawia szklankę i spogląda na mnie. Tym razem ja sięgam po brązowawy napój. Kiedy nalewam go do szklanki zaczynam mówić:
                - Chcę, żeby pani zadbała o to, żebyśmy wypadli jak najlepiej przez rozpoczęciem Igrzysk – informuję ją.
                - Sądzisz, że to wam pomoże ? – Johanna prycha pod nosem.
                - Na pewno nie pogorszy sytuacji. Niech pani po prostu dopilnuję tego, żeby ludzie nas zauważyli. Chcę zdobyć sponsorów. Wiem, że to będzie trudne, ale nie niewykonalne.
                - Czyżbyś zmieniła zdanie ? Postanowiłaś jednak zwyciężyć ? – pyta mnie, chociaż jestem pewna, że wiem, że wcale tak nie jest.
                - Nie. Nadal jest tak jak było zawsze. Chcę ocalić Nicka. Myślę, że pani też na tym skorzysta.
                - A więc nadal chcesz żeby świat stał się lepszy? No dobrze. Niestety nie wiem ja ci pomóc – nadal ma tak samo obojętny głos.
                - Na szczęście ja wiem. Wymyśliłam plan.
                - Ooo, tak! Plan zdesperowanej szesnastolatki , która chce ocalić kochanego braciszka. Na pewno cały Kapitol padnie ci do stóp.
                - Mam siedemnaście lat. Pokażę się jak zawodowiec, ale pokażę jednocześnie, że moim celem jest zwycięstwo Nicka. Ktoś na pewno na mnie postawi. A raczej na Nicka nie na mnie, ludzie wywnioskują, że z moją pomocą da radę wygrać.
                -  A gdzie w tym moja rola ?

                - Musi pani postarać się o to, żebyśmy wyglądami jak najlepiej na paradzie trybutów. Niech pani opowiada o nas ważnym ludziom w Kapitolu.
                - Chcesz zabłysnąć na paradzie trybutów ? Przecież wiesz, że nasz stylista to idiotka. Co roku dzieciaki z Siódemki są przebrane za drzewa.
                - O to akurat ja mogę zadbać – odzywa się Britney, której wcześniej nie zauważyłam. – Wiem o tym, że w tym roku mają być przyjęci nowi początkujący styliści. Mogę pociągnąć za sznurki i załatwić kogoś nowego.
                Posyłam jej szczery uśmiech. Piję mały łyk brązowawego napoju i od razu tego żałuję. Smak jest jeszcze gorszy od zapachu. Pali mnie w ustach. W zasadzie to pali mnie całe ciało. Piłam już kiedyś wino, ale nie miało ono aż tak intensywnego smaku! Sięgam po mus owocowy, żeby nie zwymiotować.
                - Zamierzasz barć ludzi na litość? – pyta Johanna.
                - Oczywiście, że nie – odpowiadam z lekką wyższością w głosie. – Już mówiłam. Postaram się być trochę jak zawodowcy. Niestety nie dam rady bez pani. Trybuci z Jedynki, Dwójki i Czwórki mają zazwyczaj świetnych mentorów. Ty razem nie może pani olać wszystkiego jak co roku – mówię wstając. Johanna milczy przez chwilę. Odpowiada jakby zamyślona
                - Tylko nie przynieś mi wstydu.
                - Nie ośmieliłabym się – oddaję jej butelkę i idę do swojego przedziału. Kiedy jestem już przy drzwiach moja mentorka zadaję mi krótkie pytanie:
                - Co robisz kiedy chłopak zginie?
                - Namieszam im trochę w tej pięknej imprezie – mówię po dłużej chwili milczenia, ostrym i stanowczym głosem. Johanna uśmiecha się krótko po raz pierwszy odkąd ją poznałam. Kiedy zamykam drzwi, ogarnia mnie ciemność. Wiem co się właśnie stało. Serce mi przyśpiesza. Właśnie wjeżdżamy do Kapitolu. 

czwartek, 18 października 2012

Rozdział 4


Nie mam czasu na dalsze rozmyślenia, bo przychodzi strażnik i mówi, że pora już iść. Zakładam medalion na szyję, zamykam oczy i staram się zapamiętać twarze moich bliskich. Nie twarze osób, które przyszły się dzisiaj ze mną pożegnać, lecz ludzi szczęśliwych. Roześmianych, lub w przypadku Niny czy Daniela płaczących ze śmiechu. 
Biorę głęboki oddech i wychodzę z pokoju. Z pokoju obok wychodzi mój brat, od razu wiem, że płakał. Nie wiem jak my teraz będziemy ze sobą rozmawiać. W historii Igrzysk zdarzyło się raz czy dwa, że starsze rodzeństwo zgłaszało się za młodsze. Jeszcze nigdy jednak nie zdarzyło się coś takiego jak dzisiaj w Siódmym Dystrykcie. Jeszcze nigdy trybutami nie byli brat i siostra, a już na pewno oboje nie zgłosili się z własnej woli. No bo przecież na to wychodzi, przecież Nick mógł po prostu pozwolić na to, żeby Daniel zajął jego miejsce. Tak się jednak nie stało, mój brat jest za bardzo podobny do mnie. Nie mógłby na to pozwolić. 
Wychodząc z Pałacu Sprawiedliwości wymieniamy jednak kilka zdań. Dowiaduję się, że Nick również ma już swój talizman, który będzie nosił na arenie jako pamiątkę z domu. Daniel dał mu wyrzeźbiony przez siebie kwiat. Rozpoznaję go od razu. To słonecznik, ten sam, który Daniel pokazywał mu wczoraj po szkole. 
Na peronie stoi prawie cały nasz dystrykt. Ludzie mają łzy w oczach. Nie mogę patrzeć bezpośrednio na ich twarze, bo wiem, że zaraz sama się rozkleję. Wsiadamy do luksusowego pociągu, rodem z Kapitolu. Podchodzę do okna i wtedy dopiero szukam moich bliskich. Od razu rozpoznaję ich w tłumie. Stoją tam razem, moi rodzice i przyjaciele. Ojciec obejmuję matkę, Nina i Daniel trzymają się za ręce. Ja stoję w bezruchu i patrzę prosto w oczy mojemu ojcu. "Dbaj o nich", powtarzam w myślach. "O nich wszystkich." 
Nie możemy jeszcze ruszać, ponieważ nie zjawiła się nasza mentorka, Johanna. Musimy czekać jeszcze 5 minut, zanim raczy się pojawić. Przechodzi koło nas bez słowa. Wiem, że muszę się z nią dogadać, bo właśnie ona jest jedynką osobą, która może mi pomóc sprowadzić Nicka do domu. Britney informuję nas, że mamy udać się do wagonu restauracyjnego i coś zjeść. Potem musimy iść wcześnie wstać, ponieważ do Kapitolu dojedziemy około 4 nad ranem. Będziemy musieli wstać godzinę wcześniej, żeby się jakoś przyzwoicie ubrać i rozbudzić, żeby nie wyglądać jakbyśmy dopiero wstali. Na peronie będą kamery i Britney uważa, że pierwsze wrażenie jest bardzo ważne. Mam ochotę powiedzieć jej, że mam to gdzieś, ale w ostatniej chwili gryzę się w język. Wiem co musze zrobić, żeby spodobać się sponsorom, przede wszystkim muszę spodobać się widzom z Kapitolu. Nie jestem w tym dobra, więc postanawiam zdać się na naszą opiekunkę. Przez chwilę stoję i rozmyślam o tym co oznacza ubrać się "przyzwoicie" dla ludzi w Kapitolu. Do rzeczywistości przywołuję mnie nagłe zahamowanie pociągu. 
- Postaraj się coś zjeść. Najlepiej najwięcej jak tylko możesz. Nie musisz dużo rozmawiać, ja załatwię wszystko z Johanną. Ty tylko nie płacz, dobrze? - zwracam się do młodszego brata. W innej sytuacji nigdy nie powiedziałabym mu tego prosto z mostu, ale teraz nie ma innej opcji. Nick nie jest już taki znowu mały, rozumie wiele rzeczy i to lepiej niż wcześniej myślałam. 
- Jasne - odpowiada, bierze głęboki oddech i pierwszy rusza do wagonu restauracyjnego. 
Kiedy wchodzę do wagonu za Nickiem, aż otwieram usta ze zdziwienia. Szybko je zamykam i zajmuję miejsce na przeciw Britney. Stół jest tak zastawiony jedzeniem, że dałoby radę zrobić z niego zapasy na cały rok! Nakładam na talerz kawałki kurczaka, pieczone ziemniaczki i kopiec apetycznie wyglądającej sałatki. Zjadam wszystko w błyskawicznym tempie, ziemniaczki są tak dobre, że biorę ich jeszcze dwie dokładki. Popijam wszystko sokiem jabłkowym i winogronowym. Podczas posiłku prawie nie rozmawiamy. Britney tylko od czasu do czasu prawi nam komplementy jak bardzo jesteśmy zadbani i nauczeniu dobrych manier w porównaniu z trybutami z Siódemki z ostatnich lat. Gdyby nie było tu mojego brata, pewnie zaczęłabym bekać i jeść z otwartymi ustami, czy coś w tym stylu. W tej sytuacji jednak muszę wszystko przemyśleć dwa razy i zadać sobie pytanie czy pomogę tym Nickowi. 
Po skończonym posiłku, Britney proponuję, żebyśmy od razu poszli spać. Ruszamy w stronę wyjścia, kiedy jesteśmy już przy drzwiach szepczę do brata:
- Idź pod prysznic. Zaraz do ciebie przyjdę.
Kiwa głową i wychodzi, a ja odwracam się z powrotem do Britney i Johanny. Nasza opiekunka patrzy na mnie pytająco, a ja od razu przechodzę do sedna i zwracam się do Johanny:
- Jaki ma pani plan? - pytam.
- Czy ty na prawdę myślisz, że będę się tym przejmować? - patrzy na mnie z rozbawieniem. - Po co? Skoro i tak zamierzasz się poświęcić, żeby ocalić kochanego braciszka. Szkoda mojego zachodu. 
- Więc co? Mamy sobie radzić sami? Nawet pani nie spróbuję? Przecież to pani obowiązek! Ma pani pomóc na przeżyć za wszelką cenę! - wybucham.
- Przykro mi to mówić, ale niestety nie ma ratunku dla niezrównoważonych smarkaczy. Wy ludzi, który udają szlachetnych zawsze kończycie tak samo. W myślach często nazywam takich jak ty sentymentalną miernotą - Johanna jest chyba rozbawiona całą tą sytuacją, albo taką udaje.
- No bo wie pani, istnieją ludzie, którzy mają prawdziwe uczucia. Nie okazują ich na pokaz, czy dla własnej korzyści - mówię z irytacją w głosie i wychodzę z wagonu. Każdy w Panem doskonale wie co miałam na myśli, mam nadzieje, że Johanna nie jest wyjątkiem. 
Johanna Mason kiedy trafiła na arenę, zastosowała żałosną taktykę. Udawała słabeusza, ciągle płakała. Rywale nie zawracali sobie nią głowy. Kiedy na arenie pozostała już tylko garstka trybutów, sprawnie zmieniła się w maszynę do zabijania. 
Teraz jestem na nią tak strasznie wściekła, że mam ochotę pozbawić ją wszystkich zębów, aby tylko zmazać jej z twarzy ten okropny uśmieszek! Idę do swojego przedziału, zdejmuję bluzkę mamy i czarną spódnicę. Wyjmuję z szafki pierwsze lepsze spodnie i koszulkę. Zdejmuję medalion i wkładam go po poduszkę. Teraz idę do przedziału Nick, czas szczerze porozmawiać. Nie ma innego wyjścia, jestem zdana tylko na siebie. Sama musze wymyślić jakąś taktykę. W zasadzie jest tylko jedno wyjście. Muszę  pokazać się jak najlepiej, wtedy ludzie będą stawiali na mnie, a raczej na Nicka. Muszę zwrócić uwagę sponsorów. Pokazując siebie z najlepszej strony będę miała szanse uratować mojego brata. No nic, muszę zacisnąć zęby i zrobić to co trzeba. Na początek postanawiam sobie wyznaczyć pierwsze cele. Najpierw muszę się dogadać z Johanna i Britney. Tak i to jak najszybciej się da. 


______________________________________________________________________________________

Tak wgl. to się wam jeszcze nie przedstawiłam:D No więc, mam na imię Żaneta i mam 14 lat :) 
Uwielbiam pisać ff, a to jest mój pierwszy w tematyce Igrzysk, więc proszę o szczerze opinię, bo chce wiedzieć, co robię nie tak : ) Przepraszam, że ten rozdział jest taki krótki, ale jestem już w trakcie pisania kolejnego :D

czwartek, 11 października 2012

Rozdział 3


Paraliż, nie wiem skąd znam to określenie, ale chyba właśnie tak nazywa się to co się teraz ze mną dzieje. Nie mogę poruszyć żadną częścią ciała. Nick idzie chwiejnie na scenę a ja dalej stoję z zaciśniętymi kciukami. Mam wrażenie, że ogłuchłam. Nie słyszę prawie nic. Słyszę tylko kroki mojego młodszego brata i moje serce, które chce wyskoczyć z mojej piersi. W głowie mam pustkę, wszystkie rzeczy, które do tej pory zrobiłam są nie ważne. 
Kiedy Nick jest już na schodach, zauważam, że ktoś poruszył się w tłumie. Od razu rozpoznaję kim ten ktoś jest. To Daniel, no oczywiście, a któż by innym. To co widzę przywraca mi czucie w kończynach, za dobrze znam Daniela, doskonale wiem co właśnie chce zrobić. Zaczynam biec. Wiem, że na krótkich dystansach jestem szybsza od Daniela. Ludzie rozsuwają się bez słowa, na ich twarzach maluję się ogromne zdziwienia u , niektórych nawet przerażenie. Kątem okna zauważam, że ktoś biegnie za mną i nawet wiem kto. Jej rudych włosów nie da się pomylić z żadnymi innymi. Nina jest tuż za mną. Nie myślę o niczym po prostu przyspieszam, muszę dotrzeć do sceny przed moimi przyjaciółmi. 
Wykrzykujemy te słowa jednocześnie, ja, Nina i Dan. Są one doskonale słyszalne w całym Siódmym Dystrykcie. Nie, nie prawda. Całe Panem słyszy teraz "Zgłaszam się na ochotnika!"
Dobiegam do schodów jako pierwsza. Daniel i Nina są na miejscu zaraz po mnie. Za późno kochani, myślę. Nie, tak właściwie to w ogóle nie myślę. Nie kontroluję swojego zachowania, robi to za mnie mój instynkt. Wszyscy troje dyszymy ciężko, a wszyscy ludzie patrzą na nas zaskoczeni. Tylko jedna osoba nie zwraca na nas uwagi. Mój brat, który zdążył już zająć miejsce przeznaczone dla trybuta, stoi ze wzrokiem wbitym w przestrzeń. Ani Nina ani Daniel nie odzywają się, po protu stoimy i czekamy nie patrząc sobie w oczy. Po jakiś dwóch minutach w głośnikach rozbrzmiewa głos Britney Adams :
- Ojej! Ojej! Co za widowisko! Czegoś takiego jeszcze nie widzieliśmy od początku istnienia Igrzysk Głodowych! - woła do mikrofonu. - Proszę o wielkie brawa dla tej dzielnej trójki!
Jak się można było tego spodziewać nikt nie klaszcze. W naszym dystrykcie jest nadal idealnie cicho. Britney z zakłopotaniem rozgląda się po twarzach ludzi. Ja patrzę na Nicka. Jego twarz nie zdradza nic, jego oczy są pozbawione charakterystycznej dla siebie radości. Nasz burmistrz wreszcie odzyskuje mowę i podchodzi do mikrofonu. 
- Wybaczcie, moi drodzy, ale zupełnie nie wiem co teraz zrobić. - odzywa się szczerze zakłopotany. Dopatruję się w jego twarzy jeszcze jakiegoś uczucia, ale nie mam pojęcia co to jest. Troska? Współczucie? 
Mój mózg nie pracuję tak samo jak zawsze, więc nie rozważam różnych tylko odzywam się pierwsza:
- Byłam pierwsza - mój głos brzmi dobitnie i stanowczo. - To ja będę trybutką z Siódmego Dystryktu. Nina możesz już wrócić na miejsce. Ty też Ally. - odwracam głowę w kierunku ładniutkiej blondynki. 
Nina chce już coś powiedzieć, ale głos zabiera Johanna Mason do, której czuję nagły przypływ sympatii.
- Ochotniczki są dwie. Dwie niezrównoważone dziewczyny. Nigdy nie potkałam się z taką sytuacją, ale myślę, że ona ma racje - wskazuję palcem na mnie. - Była pierwsza. 
Burmistrz wydaję się jeszcze bardziej zakłopotany. Otwiera usta jakby chciał coś powiedzieć, ale chyba nie potrafi dobrać słów, więc tylko kiwa głową na znak zgody. Ally rusza w naszym kierunku. Jej krok jest chyba jeszcze bardziej chwiejny, niż kiedy szła na scenę. Mija nas bez słowa, a ja spoglądam Ninie w oczy. Są duże i zielone, widzę z nich odbicie swojej twarzy. Patrzę bez słowa jak w kąciku prawego oka pojawia się łza. Powoli spływa po jej jasnym policzku. Nie wiem co powiedzieć, więc łapię ją za rękę tak jak wczoraj pod szkolną ławką. Od tej chwili minęło chyba z 10 lat. Moja przyjaciółka ściska ją tak samo mocno, ale nie odchodzi. Stoimy tak przez jakieś 5 min, aż u boku Niny pojawia się Strażnik Pokoju. Puszczam jej rękę, a ona wbija wzrok w ziemię i odchodzi. 
Wchodzę po schodach i staję obok mojego brata. Nadal nie myślę, nie zdaję sobie sprawy z tego, że właśnie oficjalnie zostałam uczestniczką 68. Igrzysk Głodowych. Britney znowu próbuję przejąć kontrolę nad wszystkim i wykrzykuje do mikrofonu: "Proszę o gorące brawa dla naszej dzielnej trybutki". Nikt nie klaszcze. Znowu. Do mikrofonu podchodzi burmistrz Siódemki, który już się chyba trochę uspokoił.
- W sprawie chłopców sprawa jest znacznie prostsza. Ochotnik jest tylko jeden, więc chyba wszystko jasne. Uprzejmie proszę cię młody człowieku - patrzy na Daniela - zajmij wyznaczone miejsce. Daniel wchodzi po schodach, gdy nagle uwagę wszystkich przykuwa Nick.
- Nie - odzywa się bardzo spokojnym i słabym głosem - Daniel nie może zająć mojego miejsca, ponieważ ja też jestem ochotnikiem. Gdybym nie został wylosowany sam bym się zgłosił. Wygląda na to, że los mi dzisiaj sprzyja. 
Co on robi? Jego słowa przywracają mi normalny tok myślenia. Nigdy nie spodziewałabym się tego po moim młodszym bracie. Jednak dzięki nie mu dochodzi do mnie prawda. Niezależnie od tego jaką decyzję podejmą , z którymś z nich trafię na arenę. Z moim młodszym bratem albo z moim najlepszym przyjacielem. Nie wiem co robić. Z jednej strony z całego serca nie chcę, żeby Nick trafił na arenę, ale z drugiej nie mogę pozwolić, żeby Daniel zrobił dla mnie coś takiego. On chce chronić mojego brata, mnie i całą moją rodzinę. Nie, to mój obowiązek. Zresztą niezależnie od tego, którego wybiorą, jestem tu gdzie jestem, żeby go chronić i ocalić. Jeśli Dan trafi ze mną na arenę, będzie próbował zrobić to samo dla mnie, nigdy nie pozwoli mi się zabić samej, z Nickiem mogłoby pójść trochę łatwiej, chociaż sama w to nie wierzę. 
Mijają minuty, a nikt nie zabiera głosu. Wszyscy stoją z otwartymi ustami. Tym razem nawet Johanna wydaję się zaskoczona. Ja wbijam wzrok w przestrzeń i czekam. Gdyby na miejscu Daniela był ktoś inny, pewnie już dawno sama zniosłabym Nicka za sceny. Milczenie w końcu przerywa Britney, która widocznie nie może wytrzymać tego napięcia.
-Och, niech ten dzieciak jedzie na te Igrzyska, jeśli tak bardzo tego chce! Dosyć tego! Cyrk! Dosłownie cyrk!  - wykrzykuję. - Kto by pomyślał! Co za nerwy! Muszę zafundować sobie masaż, kiedy wreszcie pojedziemy do tego Kapitolu! Brawa dla naszych tegorocznych trybutów Emmy i Nicka Jonsonów!
Strażnicy Pokoju nie czekają na potwierdzenie tych słów przez burmistrza, pewnie sami mają już dość tej sytuacji. Podchodzą co nas, jeden z nich pokazuję, żebyśmy szli za nim. Zaczynam iść i czuję, że mam nogi jak z waty. Tuż obok mnie idzie mój młodszy brat! Mój młodszy brat właśnie trafił na Igrzyska! Teraz dociera do mnie cała powaga sytuacji. I ja i mój młodszy brat niedługo stoczymy walkę na śmierć i życie z 22 trybutami z innych dystryktów. I to ja będę musiała tą walkę wygrać, pokonać wszystkich przeciwników, a na koniec będę musiała zabić się sama. No tak przede mną trudny miesiąc, ale tylko tak sprowadzę Nicka do domu. 
Wchodzimy do Pałacu Sprawiedliwości i prowadzą nas do osobnych pokoi. Gdy tylko przekraczam próg zamykają się za mną drzwi. Jestem w dość dużym, ładnym pokoju. Na podłodze leży gruby dywan, z sufitu zwisają piękne żyrandole, a na ścianach znajdują się tapety o stonowanych, pasujących do siebie kolorach. Na środku stoi brązowa sofa, siadam na niej i ukrywam twarz w dłoniach. Nick. Przede wszystkich chronić Nicka. Ta myśl przelatują tysiące razy przez moją głowę, aż do pokoju wchodzi pierwsza osoba, która chce się ze mną pożegnać. Mama. Podnoszę wzrok i przez dłuższą chwilę patrzymy na siebie w milczeniu. Tylko nie płacz, powtarzam sobie. W końcu mama podchodzi i siada obok mnie. Opieram głowę na jej ramieniu a ona przytula mnie mocno. Przez cały czas szepcze mi do ucha, że mnie kocha. Mówi, że jestem taką córką jaką sobie wymarzyła. Ciągle powtarza słowa "Jesteś dla mnie najważniejsza". Ja nie mówię nic. Nie mam siły. Kiedy jednak przychodzi strażnik i mówi, że mama musi już iść, mówię do siebie "Weź się w garść dziewczyno. Prawdopodobnie widzisz matkę po raz ostatni raz w życiu, nie możesz nic nie powiedzieć" Mama wstaję i kiedy jest już przy drzwiach udaję mi się wykrztusić jedno zdanie  - Ja też cię kocham, bardzo. Mama spogląda na mnie po raz ostatni. Nie wypowiada tych słów na głos, ale ja doskonale wiem co powiedziała "Wiem córeczko. I będę o tym pamiętać. Ty też pamiętaj." 
Zaraz po mojej matce przychodzą Daniel i Nina. Kiedy na nich patrzę czuję się rozdarta. Czuję dwie rzeczy. Po pierwsze - wściekłość. Jak oni mogli pomyśleć, ża pozwolę im coś takiego zrobić?! Jak mogli pomyśleć, że to oni oddadzą życie za mnie i mojego brata, a ja będę siedzieć w domu przed telewizorem, popijając herbatkę. Po drugie, co przeważa, czuję wypełniającą mnie miłość do nich. Daję za wygraną i rzucam się im w ramiona. Stoimy we trójkę przytuleni do siebie. Muszę ukryć twarz we włosach Niny, ponieważ czuję, że po policzkach spływają mi łzy. Po raz pierwszy odkąd byłam małą dziewczynką, ktoś zobaczy jak płaczę. 
- Dlaczego nam nie pozwoliłaś? - pyta w końcu Nina.
- Kretynka i kretyn! - wykrzykuję.
- Gdybyśmy byli normalni, nie chciałabyś się z nami zadawać - odzywa się Daniel. Uśmiecham się przez łzy. Nie lubię, gdy ma racje kiedy jestem na niego wściekła. Przyciskam ich mocniej do siebie. Bardzo chciałabym im powiedzieć jak bardzo są dla mnie ważni, jak wiele im zawdzięczam. Chciałabym im powiedzieć, że zmienili moje życie na lepsze, że jestem lepsza dzięki temu, że byli przy mnie. Niestety jednak jak zawsze w takich chwilach, nie mówię nic. Bardzo chciałabym to w sobie zmienić, ale nigdy nie byłam dość silna. Zawsze zamiast dziękować tym, których kocham za to, że w ogóle są, ja milczę. Jednak w tym momencie to nie jest mój największy problem.
Dan i Nina muszą ich już wychodzić. Całuję Ninę w policzek, Daniel całuję mnie w czoło. Biorę się w garść, bo zaraz rozkleję się całkowicie. 
-Dziękuje. Za wszystko. Kocham was i zawszę będę - szepczę na pożegnanie. 
- My ciebie też kochamy - odszeptuje Nina.  Kiedy są już przy drzwiach Daniel odwraca się i uśmiecha się do mnie smutno.
- Napsuj tyle krwi ile się da, dobrze? Pokaż im kim jesteś i kim zawsze będziesz. No i najedz się porządnie - radzi mi.
Kiwam głową, Daniel posyła mi ostatnie spojrzenie i wychodzi. Siadam na sofie, ale już nie płaczę. Nie mogę. To nie pomoże przeżyć ani mi ani Nickowi. Nie wiem jak to się dzieje, ale czuję się jakbym już była na arenie. Płacz oznaczał przegranie bitwy. Trudno, przegrałam bitwę, ale to jeszcze nie oznacza, że przegrałam wojnę. Drzwi się otwierają i wchodzi niespodziewany gość. Wdowiec z drugiej części Siódmego Dystryktu, u którego często pracowałam. Nie za bardzo wiem jak się zachować. Zawsze rozmawialiśmy na tematy związane z pracą. Nigdy bym się nie spodziewała, że właśnie od zechcę się ze mną pożegnać, nawet nie pamiętam jak on się dokładnie nazywa. 
Wdowiec podchodzi bliżej nie spuszczając ze mnie wzroku. Ja też się mu uważnie przyglądam. Wygląda tak jak zawsze, no może ma odrobinę czystszą koszulę. Mężczyzna wzdycha głośno i odzywa się jako pierwszy:
- Chciałbym, żebyś to wzięła - wyciąga do mnie zaciśniętą pięść. Niepewnie wyciągam otwartą dłoń. Po chwili ląduję w niej złoty medalion, od razu widać, że jest wart bardzo dużo. Zastanawiam się czemu staruszek postanowił mi go podarować, przecież nic nas nie łączyło. Unoszę pytająco brwi, więc śpieszy z wyjaśnieniami.
- Należał do mojej żony. Była do niego bardzo przywiązana, to pamiątka rodzinna. Ja wiesz jednak niestety nie mam córki i chcę żeby ty go wzięła - mówi. - I nosiła na arenie, jako pamiątkę z rodzinnego dystryktu. Bardzo bym chciał, żeby przypominał ci on o ludziach, który cię kochają, to najbardziej pomaga w trudnych chwilach. 
Jestem tak zaskoczona, że tylko kiwa głową na znak, że to zrobię. Ściskam w ręce piękny medalion i kompletnie nie wiem jak się zachować. Wdowiec również wydaję się zakłopotany. Po dłuższej chwili milczenie mówi, że musi już iść. Wtedy parzę mu głęboko w oczy i próbuję z nich odczytać to co kierowało nim, kiedy zdecydował się mi dać medalion swojej zmarłej żony. 
- Dziękuję - mówię patrząc mu w oczy. Staruszek uśmiecha się smutno i wychodzi. Ja zostaję sama z jeszcze większym mętlikiem w głowie. Wtedy wchodzi ostatni człowiek, które chce się ze mną pożegnać, tata. 
To dla mnie nowe odczucie, ponieważ zawsze przy ojcu mogłam się wypłakać i zostać zrozumiana. Teraz nie mogę płakać i tak szczerze już nawet nie zbiera mi się na płacz. Tata siada obok mnie i zaczyna mówić bardzo cicho.
- Bardzo chciałbym powiedzieć ci teraz coś co dałoby ci nadzieje - widzę smutek w jego oczach. Wiem doskonale, że postąpiłam bardzo źle wobec rodziców. Teraz mogą stracić i syna i córkę. Ogarnij się!, krzyczę do siebie w myślach. Nie mogę sobie pozwolić na takie myśli, Nick wróci do domu. Koniec na ten temat. 
- Wiele razy w życiu nie wiedziałem co powiedzieć - mówi dalej ojciec - ale teraz jest inaczej, po prostu wiem, że nie ma słów na taką okazję. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego po co się zgłosiłaś. Wiem, że zamierasz ocalić Nicka. I powiem ci też, że na twoim miejscu postąpił bym tak samo - mój ojciec ma zły w oczach, po raz pierwszy w życiu płacze w mojej obecności - Jestem z ciebie dumny. Zawsze byłem i zawsze będę. 
- Wiem tato - kładę dłoń na jego ramieniu - Dbaj o mamę , dobrze? 
Ojciec przytula mnie do siebie, całuję go w policzek. Kiedy wchodzi, mam pewność, że mam najwspanialszych rodziców na świecie. Przykro mi tylko, że tak rzadko im to mówiłam, teraz już nie będę miała okazji.
Rozmyślam o wszystkich osobach, które przyszyły się ze mną pożegnać. Jeśli porównać to pożegnaniami innych trybutów z rodzinami i przyjaciółmi to moje były dość dziwne. Nikt nie życzył mi wygranej. Każdy doskonale wie co zamierzam zrobić. Wiedzą to wszyscy w dystryktach i wszyscy w Kapitolu, czyli sponsorzy też. Niedobrze. Cały nasz świat doskonale wie, że zamierzam popełnić samobójstwo. 

wtorek, 9 października 2012

Rozdział 2


Ta noc nie należy do najlepszych. Wieczór z ojcem zapewnił mi jakieś 3 godziny spokojnego snu. Potem już było ciężko. Przewracałam się z boku na bok, nie mogłam zasnąć. Jakoś koło 4 nad ranem chyba udało mi się zapaść w niespokojny sen na jakieś 20 min. Teraz leżę i wpatruję się w okno. Jest jeden plus tej nocy, choć trochę udało mi się uspokoić. Nick ma dopiero 13 lat, więc kartka z jego imieniem i nazwiskiem pojawia się tylko 3 razy. Nasz dystrykt jest dość spory i na dodatek chłopców jest więcej. Nie ma szans, żeby wylosowali właśnie jego.
Dochodzi 6, więc wstaję i się przeciągam. Nick jeszcze śpi, mama pewnie też. Tata gdzieś wyszedł, pewnie też nie mógł spać. Zakładam jego kapcie i idę do kuchni. Wiedziałam, że ta noc będzie ciężka, więc wzięłam od mamy Niny troszkę kawy. Mam nadzieję, że chociaż trochę mnie to pobudzi. Muszę być wypoczęta i gotowa na wszystko. Przecież muszę grać uśmiechniętą, odważną dziewczynę i pokazać rodzinie, że będzie dobrze. Gdy tylko o tym pomyślę robi mi się nie dobrze, bo tak na prawdę czuję, że rozpadam się od środka. Znowu te kłamstwa, znowu ta bezsilność. Mam ochotę wrócić do łóżka, zwinąć się w kłębek obok Błyszczka i przeleżeć tak cały dzień. Wieczorem wstać i iść do rodziców Niny na kolację.
W domu jest idealnie cicho, co mi wcale nie odpowiada. Moje poranki wyglądają zupełnie inaczej. Każdego dnia rano wstaję o 5:30 , mój ojciec właśnie wychodzi co pracy. Żegnam się z nim i idę trochę pobiegać, czasem nawet ścigam się z Błyszczkiem. Muszę trzymać formę, tego wymaga mój styl życia. Biegam jakieś 20 min i idę zebrać jajka od naszych kur. Potem czekam aż ojciec Eddy'go , sąsiad Daniela będzie jechał do pracy. Jeździ on drewnianym powozem, więc zabieram się razem z nim. Dystrykt Siódmy jest spory, dzieli się tak jakby na dwie części. Razem jedziemy do drugiej części Siódemki, gdzie rosną gównie lasy, a domów jest znacznie mniej. Tylko tam mogę trochę zarobić. Pensja taty jest tak marna, że nigdy nie udałoby się nam z niej utrzymać.
W jednym z domów z drugiej części Siódemki mieszka pewien człowiek. Jest on wdowcem i ma jednego syna. Niewielka część lasu należy do niego, więc zalicza od tych bogatszych. On chyba płaci najlepiej ze wszystkich. Moje praca jest łatwa, przynajmniej dla mnie. Polega na zrywaniu jemioły z drzew. Czasem jeszcze innych jadalnych liści z najwyższych gałęzi. Jestem bardzo zwinna i potrawie się szybko przemieszczać po drzewach. Na ziemi też mi nieźle idzie. Potrafię wykonywać przewroty, stać na rękach lub na jednej ręce, umiem też trzymając się jedną ręką gałęzi wykonać obrót o 360 stopni. Potrafię dużo takich sztuczek co jest bardzo przydatne. Mój nauczyciel, który prowadzi nasze ćwiczenia w szkole, twierdzi, że to kiedyś nazywało się gimnastyką. Tak było kiedyś zanim powstało Panem, potem już nikt nie przejmował się takim głupotami.
Jednak dla mnie to sposób na przetrwanie. Czasem znajduję też inne formy pracy. Raz zgarnęłam całkiem przyzwoitą sumkę za pomoc w naprawie dachu stodoły. Dach był tak bardzo zniszczony, że pozostały na nim tylko spróchniałe deski. Prawa część dachu zapadła się prawie cała, więc trzeba było bardzo uważać, stąpać delikatnie, przeskakiwać żeby ominąć najbardziej spróchniałe deski. Praca trwała długo ale to właśnie dzięki niej mamy teraz kury. Pracuję do około 7:30, potem zabieram się z kimś na rynek, który powstał na placu przed Pałacem Sprawiedliwości. Jeśli zarobię więcej pieniędzy kupuję coś czego akurat brakuję w domu. Potem idę na pieszo do domu, jestem akurat żeby pośpiesznie zjeść śniadanie przebrać się i wyjść z Nickiem do szkoły na 8:30.
Tego ranka nie wiem co ze sobą zrobić. Pójście do pracy nie wchodzi w grę, kręci się za dużo Strażników Pokoju. Zawsze tak jest, w dniu dożynek mnożą się jak króliki. Postanawiam wypuścić Błyszczka na dwór, niech złapię trochę myszy. Potem idę po jajka i czekam aż mama się obudzi.
Kiedy wreszcie wstaje, dochodzi 8. Cieszę się, ponieważ już nie płaczę tylko wita mnie smutnym uśmiechem. Pomagam jej zrobić zrobić śniadanie, kroję chleb przyniesiony wczoraj przez ojca. Nick jeszcze śpi, to dobrze, przynajmniej on mógł zasnąć i spokojnie przespać noc. Przez większość czasu milczymy. Kiedy śniadanie jest gotowe mama przerywa milczenie.
- Wiesz dokąd poszedł tata? - pyta mnie.
- Pewnie do lasu - wzruszam ramionami, nie jestem w nastroju na udawaną, miłą pogawędkę.
- Nie powinien tego robić. Może mieć przez to kłopoty.
- A co ma robić? - pytam gniewnie. - Płakać? Udawać, że wszystko będzie dobrze? Nie nie będzie! Nawet jak nas nie wylosują, to i tak nigdy nie będzie dobrze! Zrozum to wreszcie! Płakanie , udawanie nic nie da! Dopóki mieszkamy w tym chorym państwie! - wybucham. Mama patrzy na mnie z lękiem. Ostatnio często zdarzają mi się wybuchy, ale zawsze robię to kiedy jestem w towarzystwie Niny i Daniela. Nigdy przy mamie albo Nicku.
- No co tak na mnie patrzysz? Ubrudziłam się, czy co? - pytam z ironią. - Taka jest prawda i dobrze o tym wiesz.
- Nie powinnaś wykrzykiwać takich rzeczy. Ktoś może cię usłyszeć - mówi, ze wzrokiem wbitym w podłogę.
- A co ty się tak przejmujesz tym, że ktoś może nas usłyszeć? Nie przejmowałaś się tym jak widzieli cię całą zapłakaną na podwórku - mam ochotę coś rozwalić, ale wiem że nie pomogę tym Nickowi. Mama milczy, a ja wychodzę z kuchni i idę prosto do swojego pokoju, padam jak długa na łóżko. Wiem, że źle zrobiłam. Wiem, że mama chce dla mnie jak najlepiej i ma rację, bo przez mówienie takich rzeczy mogę nas wpędzić w niezłe kłopoty. Będę ją musiała później przeprosić. Najlepiej zanim pójdziemy na dożynki.
Moje krzyki obudziły Nicka i teraz patrzy na mnie wielkim brązowymi oczami. Jest drobnym chłopcem, o ciemnych włosach i oczach. Jego cera jest bardzo blada, co go wyróżnia, bo większość mieszkańców Siódemki ma ciemną karnację od pracowania w lesie od najmłodszych lat.
Podnoszę się z łóżka, biorę głęboki oddech i zwracam się do niego już spokojnym głosem.
- Przepraszam, trochę posprzeczałam się z mamą - mówię.
- O co? - chce wiedzieć.
- O nic takiego. Wiesz czasem nie możemy się zgodzić w różnych sprawach. A teraz idź coś zjeść.
Od razu wiem, że Nick mi się uwierzył, ale nie mam siły wciskać mu kłamstw i daję za wygraną. Wychodzi bez słowa. Świetnie, po prostu świetnie. Miałam uspokoić mamę i Nicka, pomóc im przetrwać ten dzień. Jak na razie idzie mi fatalnie. Nie wiem co mogłabym zrobić. Na początek muszę się uspokoić. Wychodzę na podwórze i wieszam się na gałęzi głową w dół. Podtrzymuję się tylko nogami.  To mi zawsze pomaga. Robię jeszcze kilka podciągnięć i zwisów, a potem idę poszukać Błyszczka. Znajduję go na niewielkim sadzie, jednym z wielu z tych, w których mieszkańcy Siódemki muszą pracować. Potem przychodzi do mnie Daniel i razem idziemy na spacer. Wreszcie mogę się wygadać i jest mi lepiej. Mój najlepszy przyjaciel też nie miał najlepszego poranka. Jako, że to on gównie zdobywa pieniądze na  utrzymanie rodziny nigdy nie ma lekko. Tak jest od śmierci jego ojca. Wracamy do domu około 13. Muszę się umyć i przebrać. Zakładam białą bluzkę po mamie i czarną prostą spódnicę, którą mama uszyła dla mnie rok temu z czarnego materiału, który zdobył tata. Z tego samego materiału uszyła spodnie mojemu bratu. Wiem, że już nie mogę nic zrobić, żeby pocieszyć Nicka, po prostu się nie da w takim dniu, więc postanawiam przeprosić mamę. Nie muszę za dużo mówić, ona mnie rozumie. Przytulam ją mocno, a ona głaszcze mnie po plecach. Zawsze w domu jest spokojniej kiedy wraca tata. Przed 14 wszyscy idziemy na plac przed Pałacem Sprawiedliwości. Atmosfera jest taka sama jak co roku, prawie wszyscy milczą. Idziemy ja, Nick, mama, tata, mama Daniela , Angela i Daniel. Nick i Angela próbują wymienić kilka uwag dotyczących pracy domowej. Nikt nie przyłącza się do rozmowy.
Wszystko odbywa się tak jak co roku. Na miejscu szukam Niny, znajduję ją po 5 min. Witamy się smutnymi uśmiechami. Zaraz się zacznie myślę. Biorę głęboki wdech, bo na scenę wchodzi właśnie Britney Adams, imitacja człowieka prosto z Kapitolu. Za nią wchodzi nasz burmistrz i ostatnia zwyciężczyni Igrzysk Głodowych pochodząca z Siódmego Dystryktu  Johanna Mason. Zaraz będzie po wszystkim powtarzam sobie, zaciskam pięści i czekam aż się zacznie.
- Witam was wszystkich bardzo gorąco ! - wykrzykuje do mikrofonu Britney swoim śpiewnym głosem, z tym durnym akcentem. - Wesołych Głodowych Igrzysk! Niech los zawsze wam sprzyja!
Wieje lekki wiatr, więc jej fioletowe loki powiewają luźno, a głos odbija się echem po placu. Ne ekranach pojawia się film na temat Mrocznych Dni. Kiedy słyszę pierwsze dźwięki hymnu Panem, robi mi się jeszcze bardziej niedobrze. Film trwa jakieś 10 może 15 minut, po tym Britney przechodzi do sedna sprawy. Podchodzi do ogromnej kuli wypełnionej małymi karteczkami. Zaczyna od dziewczyn, jak zawsze. Wstrzymuję oddech, żołądek podchodzi mi do gardła. Britney odczytuję nazwisko tegorocznej trybutki.
Nie to nie ja. To też nie Nina. To nie jest nawet nikt z moich sąsiadów, czy z mojej klasy. To Ally Evans. Mieszka w drugiej części Siódmego Dystryktu. Ma chyba szesnaście lat. Ally idzie sztywno w kierunku sceny, a ja wbijam wzrok w niebo. Powinna się cieszyć. Tyle, że jak można się cieszyć w takiej chwili, nikt się nie cieszy. Chociaż widzowie w Kapitolu pewnie tak. Dziewczyna jest ładna i szczupła. Ma długie blond loki i niebieskie oczy. O tak pewnie cały Kapitol skacze z radości. Pamiętam co było 3 lata temu z Finnickiem Odairem z Czwórki. Miał 14 lat kiedy trafił na arenę, mimo to był atletycznie zbudowany, nic dziwnego w końcu był zawodowcem. Ma brązowe oczy i niesamowite morskie oczy. Dzięki swojej urodzie zdobył wielu sponsorów, wygranie Igrzysk było dla niego prościutkie.
Teraz przychodzi czas na chłopców. Ściskam kciuki z Daniela, ponieważ po moich nocnych rozmyśleniach doszłam do wniosku, że Nick jest bezpieczny.
No cóż chyba moje mocno zaciśnięte kciuki działają. To nie Daniel. To co słyszę teraz wbija mnie w ziemię. Prąd przechodzi przez całe moje ciało. Wbijam paznokcie w uda tak mocno, że będę miała ślady przez tydzień. Słyszę jak Britney Adams odczytuję nazwisko trybuta. Jest nim Nick Jonson. 

poniedziałek, 8 października 2012

Rozdział 1


Otwieram oczy, gdy Nick puszcza moją rękę. Zasuwa bluzę. Weź się w garść, mówię do siebie. To już pora grać dobrą minę do złej gry. Przywołuję uśmiech, puszczam rękę Daniela i zwracam się do młodszego brata
    - Jak tam w szkole, młody? - pytam.
Nick wzrusza ramionami. Świetnie, zajęcie go czymś będzie trudniejsze niż myślałam. Niby dopiero co zaczęłam rozmowę, ale za dobrze go znam, żeby nie mieć pewności o czym teraz myśli.
   - Nie najgorzej - odpowiada po dłuższej chwili. - Uczyliśmy się o Dwunastce. To najmniejszy dystrykt w całym Panem, prawda?
   - Zgadza się - odpowiadam. - Ale najmniejszy nie oznacza najgorszy. Wiesz, mają bardzo ciekawe śluby... - urywam, nie umiem zebrać myśli.
Nina widzi co się dzieje i bierze ciężar rozmowy na siebie. Opowiada i o tym zwyczaju i o jeszcze kilku innych. Ja się nie odzywam. Tylko co jakiś czas potwierdzam jej słowa skinięciem głowy. Po jakiś 10 min drogi Nina musi skręcić w drugą stronę. Mieszka w bogatszej dzielnicy Siódemki. Żegnam się z nią. Mocno mnie przytula i szepcze mi do ucha 
   - Jutro kolacja u mnie. Rosołek z kury, tak jak lubisz.
Uśmiecham się i ściskam ją jeszcze mocniej. Potem stoję jeszcze przez chwilę i patrzę jak odchodzi, a jej długie rude włosy powiewają na wietrze. Na drodze jesteśmy już prawie tylko my więc Daniel włącza się do rozmowy. 
   - Angela tylko nie drażnij dzisiaj mamy. Nie chcę żeby znowu przepłakała całą noc. - zwraca się do swojej młodszej siostry. 
Walę go łokciem w bok i piorunuję spojrzeniem. Ostatnie czego nam teraz trzeba to takie teksty. Prycha pod nosem, a ja mam ochotę strzelić go w łeb. Powstrzymuję się ze względu na mojego brata i Angelę. Szybko szukam w myślach tematu, który powinien nas choć trochę rozweselić. 
   - Hej, Dan pokazywałeś już Nickowi swoje ostatnie dzieło? - Daniel świetnie radzi sobie z rzeźbieniem. W ten sposób często sobie dorabia. Mój brat uwielbiam jego dzieła i sam też rzeźbi. Nie jest jeszcze tak dobry jak Daniel, ale całkiem nieźle mu to idzie jak na jego wiek. Dan wyciąga z plecaka pięknie wyrzeźbiony kwiat. To słonecznik. Angela i Nick podziwiają rzeźbę, a ja myślę co zrobić po tym jak wrócimy do domu. Na początek muszę zmusić mamę, żeby coś zjadła. Pewnie nie przełknęła ani kęsa jedzenia od wczorajszego obiadu. Potem może wybiorę się na spacer z Nickiem. O 17:30 muszę stawić się na szkoleniu związanym z moją przyszłą pracą. Nie mam jakiegoś szczególnego talentu, dzięki któremu mogłabym się w przyszłości utrzymać. Czeka mnie przyszłość mniej więcej taka sama jak 90 procent ludzi w naszym dystrykcie. Będę pracowała przy ścinaniu drzew, zbieraniu z nich owoców, liści i przy sadzeniu nowych drzew i krzewów. 
Dochodzimy właśnie do naszego domu. Żegnamy się z Danem i Angelą i wchodzimy do środka. Mama stoi w kuchni , przodem do okna, więc nie widzimy jej twarzy. Może to i lepiej, pewnie ma zapuchnięte oczy. Proponuję Nickowi żebyśmy umyli ręce i od razu zabrali się do jedzenia. Jemy zupę z resztek warzyw z naszej spiżarni. Rozmowa się nie klei. Mama z ciężko wymuszonym uśmiechem pyta nas jak w szkole. Cieszę się, że Nina powiedziała mojemu bratu te ciekawostki o Dwunastce, właśnie teraz opowiada o nich mamie. Ja nie muszę się udzielać w rozmowie i to mi bardzo odpowiada. Po obiedzie Nick idzie odrobić lekcje, ja nie mam nic zadane, ponieważ w starszych klasach nie zadają nic przed dożynkami. To polecenie z Kapitolu. Och, jacy oni wspaniałomyślni! 
Teraz muszę porozmawiać z mamą. Może porozmawiać to za duże słowo. Ja będę mówić, ona będzie słuchać. Musze pokazać jej, że wcale nie przejmuję się dożynkami, że nie boję się tego co przyniesie jutro. Nie jest to łatwe. Nie jestem dobra w pocieszaniu ludzi , zwłaszcza że moje słowa to głównie kłamstwa. Zawsze staram się być szczera choćby nie wiem jak to bolało. Teraz to będzie jednak za bardzo bolesne dla mamy , zresztą dla mnie też. Po tej kulawej próbie pocieszenia matki, rezygnuję ze spaceru z Nickiem. Nie dam rady więcej kłamać. A już na pewno nie Nickowi. Kładę się na łóżku, obok mojego kota Błyszczka i zwijam się w kłębek. Jego imię wzięło się od charakterystycznego błysku w oku. Uwielbiam koty. Są podobne do mnie. Lubią pieszczoty ale bez przesady, są wierne no i chodzą własnymi drogami. Przed 17 wychodzę z domu i idę na szkolenie. Jedyny pożytek jaki z niego płynie jest taki, że przynajmniej zajmę czymś myśli. 
Kiedy wracam do domu jest już ciemno. Mój tata piję herbatę w kuchni. Kiedy wchodzę wstaje i bez słowa przywołuje mnie ręką. Rzucam mu się na szyję tak samo jak wtedy kiedy byłam małą dziewczynką. Przytula mnie i głaszczę po włosach. Siadamy na krześle i siedzimy tak godzinę, dwie, może więcej. Ostatnie co pamiętam to to, że przenosi mnie do pokoju mojego i Nicka, kładzie na łóżku i całuje w czoło.  

Prolog


Zamykam oczy. Zaciskam palcę w pięści. Nie chce słyszeć nikogo ani niczego. Ostatnie to co pamiętam to to, że nauczycielka historii kazała nam notować to co mówi. Ja nie notuję nic, nie wyobrażam sobie, że mogłabym się teraz skupić na tak trudnym zadaniu jak utrzymanie długopisu. Trudno, przepiszę wszystko od Niny, mojej najlepszej przyjaciółki. Ona mnie rozumie. Wie, że już od tygodnia nie mogę się skupić na niczym. A dzisiaj jest najgorzej, bo to już jutro. Tak jest co roku, odkąd skończyłam 11 lat. Jutro dożynki, więc każdy przeżywa to po swojemu. Cała moja klasa jest nadzwyczajnie cicho, słyszę kroki nauczyciela w klasie nad nami. Nina ma łatwiej, co rok zapędza się w wir pracy. Skupia się wyłącznie na szkole i obowiązkach. Przejmuję się tylko tym co robi teraz. Ja tak nie potrafię, a bardzo bym chciała. A zresztą ona ma łatwiej, jej nazwisko nie pojawia się nawet 10 razy. Należy do jednej z niewielu z tych bogatszych rodzin w Siódmym Dystrykcie. Jej rodzice prowadzą sklep meblowy.  Daniel - druga i ostatnia osoba, poza rodziną, której ufam, reaguje zupełnie inaczej. Milczy. Nie odzywa się do nikogo poza mną i Niną. Czasem odezwie się do swojej młodszej siostry Angeli, ale na tym koniec. Nie odzywa się nawet do swojej matki ani do nauczycieli. Zawsze pogarsza sobie tym oceny, ale jakoś się tym nie przejmuje. Nie mam pojęcia jak zachowuję się w czasie lekcji, ponieważ jest o rok starszy od nas. Nie wiem czy zamyka oczy, czy wpatruje się w nicość. 
Palce mi już zdrętwiały, więc rozluźniam je i z zamkniętymi oczami szukam ręki Niny pod ławką. Ściska ją bardzo mocno. Jest coraz gorzej. Ciągle przed oczami widzę siebie idącą na scenę w asyście Strażników Pokoju. Później na moim miejscu pojawia się Nina, Daniel , Angela... Na końcu, pojawia się mój młodszy brat Nick. Ta wizja sprawia mi taki ból, że wbijam paznokcie w dłoń przyjaciółki. Do rzeczywistości przywołuje mnie dzwonek. Pora iść do domu i mówić kojące słowa do mamy. Zająć czymś brata, żeby nie myślał o jutrze. Kiedy ojciec wróci z pracy przyjdzie czas na moje łzy. Tylko przy tacie potrafię płakać. Wiem, że on wtedy tylko mnie obejmie. Nie powie ani słowa o tym, że będzie dobrze. Nie zacznie płakać razem ze mną, tylko będzie mnie kołysał w powolnym rytmie. Tak jest co roku.
Dzwonek milknie, a ja otwieram oczy, puszczam dłoń Niny i wstaję. Pośpiesznie pakuję rzeczy do torby i razem wychodzimy. 
Tak. Zdecydowanie wolę mieć zamknięte oczy. Otwierając je widzę to przed czym chciałabym uciec. Widzę dzieci o bosych stopach, za krótkich spodniach i porwanych plecakach. Co prawda w naszym dystrykcie ludzie mają co jeść, ponieważ jest tu pełno lasów, w których ludzie znajduję pożywienie. Największym problem jest jednak brak innych rzeczy. Brakuję przed wszystkim ubrań. Niby sąsiadujemy z Ósemką, która zaopatrza Panem w tekstylia, ale nic nam to nie daje. Brakuję przedmiotów codziennego użytku, mydła, talerzy, garnków, ręczników... Nawet bogatsi ludzie tacy jak rodzice Niny nie mogę sobie pozwolić na kupno pełnego zestawu patelni czy zapachowego szamponu do włosów. 
Na korytarzu dołącza do nas Daniel. Kiwa nam głową na przywitanie, podaje rękę swojemu sąsiadowi Eddymu, Nina wbija wzrok w podłogą, ponieważ zawsze lubiła go bardziej niż powinna. Przynajmniej ona tak uważa. Idziemy pod klasę Nicka i Angeli. Są w jednym wieku, mają po 13 lat. Oboje są w takich samych nastrojach jak my, chociaż Angela uśmiecha się tak samo jak zawsze. Wielu żegna się z nami i życzy nam powodzenia. Bardzo mnie to irytuję, ponieważ ja nigdy nie przepadałam za ludźmi. Wolę koty, rozumiem je. Oczywiście są wyjątki, choćby Nina czy Daniel, ale większość ludzi jest parszywa i chcą się z nami zadwać dla własnych korzyści. Często z powodu rodziców Niny, liczą, że jako jej przyjaciele będą dostawać droższe prezenty, albo załapią się na jakiś lepszy posiłek. Inni chcą się z nami za przyjaźnić z powodu Daniela. Jest on dobrze zbudowany i potrafi zadbać o siebie i rodzinę. Nie ma kłopotów, większość ludzi się go boi i przez to również szanuje. Po za tym niezły z niego przystojniak. Tak twierdzą dziewczyny z mojej klasy, często słyszę jak gadają o nim przez całą lekcje. No i jeszcze inni, z mojego powodu. Ci irytują mnie najbardziej, wcale ich nie rozumiem. Niczym się nie wyróżniam, nazywam się Emma Jonson mam siedemnaście lat. Wyglądem też się jakoś specjalnie nie wyróżniam. Jestem średniego wzrostu, mam piwne oczy i gęste brązowe włosy. Nie pochodzę z bogatej rodziny. Nie jestem chodzącą seksbombą. Nina twierdzi, że to przez mój sposób bycia, ale nie wiem o co jej chodzi. Młodsze dzieci też się nam przyglądają. Pewnie nam zazdroszczą, że mamy już to prawie za sobą. No tak, to już ostatni rok Daniela. 
Wychodzimy ze szkoły. Jest nawet chłodno, więc Daniel zdejmuję bluzę i daje ją Angeli. Jakiś dwunastoletni chłopczyk spogląda na nią z zazdrością. Nie, nie wytrzymam myślę. Nigdy nie pogodzę się z losami ludzi w dystryktach. Znowu muszę zamknąć oczy. Daniel widzi, że coś nie gra więc łapie mnie za rękę. To za mało, zaraz się wywrócę. Łapię za rękę Nicka. Idę dalej z zaciśniętymi oczami i rozmyślam o tym jak bardzo nienawidzę tego państwa. Jak bardzo nienawidzę tych ludzi z Kapitolu, jak bardzo nimi gardzę. Myślę o tym jak bardzo boję się jutra i o tym jaka jestem bezsilna. O tak , tego nienawidzę najbardziej. Bezsilności.