Ta noc nie należy do
najlepszych. Wieczór z ojcem zapewnił mi jakieś 3 godziny spokojnego snu. Potem
już było ciężko. Przewracałam się z boku na bok, nie mogłam zasnąć. Jakoś koło
4 nad ranem chyba udało mi się zapaść w niespokojny sen na jakieś 20 min. Teraz
leżę i wpatruję się w okno. Jest jeden plus tej nocy, choć trochę udało mi się
uspokoić. Nick ma dopiero 13 lat, więc kartka z jego imieniem i nazwiskiem
pojawia się tylko 3 razy. Nasz dystrykt jest dość spory i na dodatek chłopców
jest więcej. Nie ma szans, żeby wylosowali właśnie jego.
Dochodzi 6, więc wstaję i się przeciągam. Nick jeszcze śpi, mama pewnie też. Tata gdzieś wyszedł, pewnie też nie mógł spać. Zakładam jego kapcie i idę do kuchni. Wiedziałam, że ta noc będzie ciężka, więc wzięłam od mamy Niny troszkę kawy. Mam nadzieję, że chociaż trochę mnie to pobudzi. Muszę być wypoczęta i gotowa na wszystko. Przecież muszę grać uśmiechniętą, odważną dziewczynę i pokazać rodzinie, że będzie dobrze. Gdy tylko o tym pomyślę robi mi się nie dobrze, bo tak na prawdę czuję, że rozpadam się od środka. Znowu te kłamstwa, znowu ta bezsilność. Mam ochotę wrócić do łóżka, zwinąć się w kłębek obok Błyszczka i przeleżeć tak cały dzień. Wieczorem wstać i iść do rodziców Niny na kolację.
W domu jest idealnie cicho, co mi wcale nie odpowiada. Moje poranki wyglądają zupełnie inaczej. Każdego dnia rano wstaję o 5:30 , mój ojciec właśnie wychodzi co pracy. Żegnam się z nim i idę trochę pobiegać, czasem nawet ścigam się z Błyszczkiem. Muszę trzymać formę, tego wymaga mój styl życia. Biegam jakieś 20 min i idę zebrać jajka od naszych kur. Potem czekam aż ojciec Eddy'go , sąsiad Daniela będzie jechał do pracy. Jeździ on drewnianym powozem, więc zabieram się razem z nim. Dystrykt Siódmy jest spory, dzieli się tak jakby na dwie części. Razem jedziemy do drugiej części Siódemki, gdzie rosną gównie lasy, a domów jest znacznie mniej. Tylko tam mogę trochę zarobić. Pensja taty jest tak marna, że nigdy nie udałoby się nam z niej utrzymać.
W jednym z domów z drugiej części Siódemki mieszka pewien człowiek. Jest on wdowcem i ma jednego syna. Niewielka część lasu należy do niego, więc zalicza od tych bogatszych. On chyba płaci najlepiej ze wszystkich. Moje praca jest łatwa, przynajmniej dla mnie. Polega na zrywaniu jemioły z drzew. Czasem jeszcze innych jadalnych liści z najwyższych gałęzi. Jestem bardzo zwinna i potrawie się szybko przemieszczać po drzewach. Na ziemi też mi nieźle idzie. Potrafię wykonywać przewroty, stać na rękach lub na jednej ręce, umiem też trzymając się jedną ręką gałęzi wykonać obrót o 360 stopni. Potrafię dużo takich sztuczek co jest bardzo przydatne. Mój nauczyciel, który prowadzi nasze ćwiczenia w szkole, twierdzi, że to kiedyś nazywało się gimnastyką. Tak było kiedyś zanim powstało Panem, potem już nikt nie przejmował się takim głupotami.
Jednak dla mnie to sposób na przetrwanie. Czasem znajduję też inne formy pracy. Raz zgarnęłam całkiem przyzwoitą sumkę za pomoc w naprawie dachu stodoły. Dach był tak bardzo zniszczony, że pozostały na nim tylko spróchniałe deski. Prawa część dachu zapadła się prawie cała, więc trzeba było bardzo uważać, stąpać delikatnie, przeskakiwać żeby ominąć najbardziej spróchniałe deski. Praca trwała długo ale to właśnie dzięki niej mamy teraz kury. Pracuję do około 7:30, potem zabieram się z kimś na rynek, który powstał na placu przed Pałacem Sprawiedliwości. Jeśli zarobię więcej pieniędzy kupuję coś czego akurat brakuję w domu. Potem idę na pieszo do domu, jestem akurat żeby pośpiesznie zjeść śniadanie przebrać się i wyjść z Nickiem do szkoły na 8:30.
Tego ranka nie wiem co ze sobą zrobić. Pójście do pracy nie wchodzi w grę, kręci się za dużo Strażników Pokoju. Zawsze tak jest, w dniu dożynek mnożą się jak króliki. Postanawiam wypuścić Błyszczka na dwór, niech złapię trochę myszy. Potem idę po jajka i czekam aż mama się obudzi.
Kiedy wreszcie wstaje, dochodzi 8. Cieszę się, ponieważ już nie płaczę tylko wita mnie smutnym uśmiechem. Pomagam jej zrobić zrobić śniadanie, kroję chleb przyniesiony wczoraj przez ojca. Nick jeszcze śpi, to dobrze, przynajmniej on mógł zasnąć i spokojnie przespać noc. Przez większość czasu milczymy. Kiedy śniadanie jest gotowe mama przerywa milczenie.
- Wiesz dokąd poszedł tata? - pyta mnie.
- Pewnie do lasu - wzruszam ramionami, nie jestem w nastroju na udawaną, miłą pogawędkę.
- Nie powinien tego robić. Może mieć przez to kłopoty.
- A co ma robić? - pytam gniewnie. - Płakać? Udawać, że wszystko będzie dobrze? Nie nie będzie! Nawet jak nas nie wylosują, to i tak nigdy nie będzie dobrze! Zrozum to wreszcie! Płakanie , udawanie nic nie da! Dopóki mieszkamy w tym chorym państwie! - wybucham. Mama patrzy na mnie z lękiem. Ostatnio często zdarzają mi się wybuchy, ale zawsze robię to kiedy jestem w towarzystwie Niny i Daniela. Nigdy przy mamie albo Nicku.
- No co tak na mnie patrzysz? Ubrudziłam się, czy co? - pytam z ironią. - Taka jest prawda i dobrze o tym wiesz.
- Nie powinnaś wykrzykiwać takich rzeczy. Ktoś może cię usłyszeć - mówi, ze wzrokiem wbitym w podłogę.
- A co ty się tak przejmujesz tym, że ktoś może nas usłyszeć? Nie przejmowałaś się tym jak widzieli cię całą zapłakaną na podwórku - mam ochotę coś rozwalić, ale wiem że nie pomogę tym Nickowi. Mama milczy, a ja wychodzę z kuchni i idę prosto do swojego pokoju, padam jak długa na łóżko. Wiem, że źle zrobiłam. Wiem, że mama chce dla mnie jak najlepiej i ma rację, bo przez mówienie takich rzeczy mogę nas wpędzić w niezłe kłopoty. Będę ją musiała później przeprosić. Najlepiej zanim pójdziemy na dożynki.
Moje krzyki obudziły Nicka i teraz patrzy na mnie wielkim brązowymi oczami. Jest drobnym chłopcem, o ciemnych włosach i oczach. Jego cera jest bardzo blada, co go wyróżnia, bo większość mieszkańców Siódemki ma ciemną karnację od pracowania w lesie od najmłodszych lat.
Podnoszę się z łóżka, biorę głęboki oddech i zwracam się do niego już spokojnym głosem.
- Przepraszam, trochę posprzeczałam się z mamą - mówię.
- O co? - chce wiedzieć.
- O nic takiego. Wiesz czasem nie możemy się zgodzić w różnych sprawach. A teraz idź coś zjeść.
Od razu wiem, że Nick mi się uwierzył, ale nie mam siły wciskać mu kłamstw i daję za wygraną. Wychodzi bez słowa. Świetnie, po prostu świetnie. Miałam uspokoić mamę i Nicka, pomóc im przetrwać ten dzień. Jak na razie idzie mi fatalnie. Nie wiem co mogłabym zrobić. Na początek muszę się uspokoić. Wychodzę na podwórze i wieszam się na gałęzi głową w dół. Podtrzymuję się tylko nogami. To mi zawsze pomaga. Robię jeszcze kilka podciągnięć i zwisów, a potem idę poszukać Błyszczka. Znajduję go na niewielkim sadzie, jednym z wielu z tych, w których mieszkańcy Siódemki muszą pracować. Potem przychodzi do mnie Daniel i razem idziemy na spacer. Wreszcie mogę się wygadać i jest mi lepiej. Mój najlepszy przyjaciel też nie miał najlepszego poranka. Jako, że to on gównie zdobywa pieniądze na utrzymanie rodziny nigdy nie ma lekko. Tak jest od śmierci jego ojca. Wracamy do domu około 13. Muszę się umyć i przebrać. Zakładam białą bluzkę po mamie i czarną prostą spódnicę, którą mama uszyła dla mnie rok temu z czarnego materiału, który zdobył tata. Z tego samego materiału uszyła spodnie mojemu bratu. Wiem, że już nie mogę nic zrobić, żeby pocieszyć Nicka, po prostu się nie da w takim dniu, więc postanawiam przeprosić mamę. Nie muszę za dużo mówić, ona mnie rozumie. Przytulam ją mocno, a ona głaszcze mnie po plecach. Zawsze w domu jest spokojniej kiedy wraca tata. Przed 14 wszyscy idziemy na plac przed Pałacem Sprawiedliwości. Atmosfera jest taka sama jak co roku, prawie wszyscy milczą. Idziemy ja, Nick, mama, tata, mama Daniela , Angela i Daniel. Nick i Angela próbują wymienić kilka uwag dotyczących pracy domowej. Nikt nie przyłącza się do rozmowy.
Wszystko odbywa się tak jak co roku. Na miejscu szukam Niny, znajduję ją po 5 min. Witamy się smutnymi uśmiechami. Zaraz się zacznie myślę. Biorę głęboki wdech, bo na scenę wchodzi właśnie Britney Adams, imitacja człowieka prosto z Kapitolu. Za nią wchodzi nasz burmistrz i ostatnia zwyciężczyni Igrzysk Głodowych pochodząca z Siódmego Dystryktu Johanna Mason. Zaraz będzie po wszystkim powtarzam sobie, zaciskam pięści i czekam aż się zacznie.
- Witam was wszystkich bardzo gorąco ! - wykrzykuje do mikrofonu Britney swoim śpiewnym głosem, z tym durnym akcentem. - Wesołych Głodowych Igrzysk! Niech los zawsze wam sprzyja!
Wieje lekki wiatr, więc jej fioletowe loki powiewają luźno, a głos odbija się echem po placu. Ne ekranach pojawia się film na temat Mrocznych Dni. Kiedy słyszę pierwsze dźwięki hymnu Panem, robi mi się jeszcze bardziej niedobrze. Film trwa jakieś 10 może 15 minut, po tym Britney przechodzi do sedna sprawy. Podchodzi do ogromnej kuli wypełnionej małymi karteczkami. Zaczyna od dziewczyn, jak zawsze. Wstrzymuję oddech, żołądek podchodzi mi do gardła. Britney odczytuję nazwisko tegorocznej trybutki.
Nie to nie ja. To też nie Nina. To nie jest nawet nikt z moich sąsiadów, czy z mojej klasy. To Ally Evans. Mieszka w drugiej części Siódmego Dystryktu. Ma chyba szesnaście lat. Ally idzie sztywno w kierunku sceny, a ja wbijam wzrok w niebo. Powinna się cieszyć. Tyle, że jak można się cieszyć w takiej chwili, nikt się nie cieszy. Chociaż widzowie w Kapitolu pewnie tak. Dziewczyna jest ładna i szczupła. Ma długie blond loki i niebieskie oczy. O tak pewnie cały Kapitol skacze z radości. Pamiętam co było 3 lata temu z Finnickiem Odairem z Czwórki. Miał 14 lat kiedy trafił na arenę, mimo to był atletycznie zbudowany, nic dziwnego w końcu był zawodowcem. Ma brązowe oczy i niesamowite morskie oczy. Dzięki swojej urodzie zdobył wielu sponsorów, wygranie Igrzysk było dla niego prościutkie.
Teraz przychodzi czas na chłopców. Ściskam kciuki z Daniela, ponieważ po moich nocnych rozmyśleniach doszłam do wniosku, że Nick jest bezpieczny.
No cóż chyba moje mocno zaciśnięte kciuki działają. To nie Daniel. To co słyszę teraz wbija mnie w ziemię. Prąd przechodzi przez całe moje ciało. Wbijam paznokcie w uda tak mocno, że będę miała ślady przez tydzień. Słyszę jak Britney Adams odczytuję nazwisko trybuta. Jest nim Nick Jonson.
Dochodzi 6, więc wstaję i się przeciągam. Nick jeszcze śpi, mama pewnie też. Tata gdzieś wyszedł, pewnie też nie mógł spać. Zakładam jego kapcie i idę do kuchni. Wiedziałam, że ta noc będzie ciężka, więc wzięłam od mamy Niny troszkę kawy. Mam nadzieję, że chociaż trochę mnie to pobudzi. Muszę być wypoczęta i gotowa na wszystko. Przecież muszę grać uśmiechniętą, odważną dziewczynę i pokazać rodzinie, że będzie dobrze. Gdy tylko o tym pomyślę robi mi się nie dobrze, bo tak na prawdę czuję, że rozpadam się od środka. Znowu te kłamstwa, znowu ta bezsilność. Mam ochotę wrócić do łóżka, zwinąć się w kłębek obok Błyszczka i przeleżeć tak cały dzień. Wieczorem wstać i iść do rodziców Niny na kolację.
W domu jest idealnie cicho, co mi wcale nie odpowiada. Moje poranki wyglądają zupełnie inaczej. Każdego dnia rano wstaję o 5:30 , mój ojciec właśnie wychodzi co pracy. Żegnam się z nim i idę trochę pobiegać, czasem nawet ścigam się z Błyszczkiem. Muszę trzymać formę, tego wymaga mój styl życia. Biegam jakieś 20 min i idę zebrać jajka od naszych kur. Potem czekam aż ojciec Eddy'go , sąsiad Daniela będzie jechał do pracy. Jeździ on drewnianym powozem, więc zabieram się razem z nim. Dystrykt Siódmy jest spory, dzieli się tak jakby na dwie części. Razem jedziemy do drugiej części Siódemki, gdzie rosną gównie lasy, a domów jest znacznie mniej. Tylko tam mogę trochę zarobić. Pensja taty jest tak marna, że nigdy nie udałoby się nam z niej utrzymać.
W jednym z domów z drugiej części Siódemki mieszka pewien człowiek. Jest on wdowcem i ma jednego syna. Niewielka część lasu należy do niego, więc zalicza od tych bogatszych. On chyba płaci najlepiej ze wszystkich. Moje praca jest łatwa, przynajmniej dla mnie. Polega na zrywaniu jemioły z drzew. Czasem jeszcze innych jadalnych liści z najwyższych gałęzi. Jestem bardzo zwinna i potrawie się szybko przemieszczać po drzewach. Na ziemi też mi nieźle idzie. Potrafię wykonywać przewroty, stać na rękach lub na jednej ręce, umiem też trzymając się jedną ręką gałęzi wykonać obrót o 360 stopni. Potrafię dużo takich sztuczek co jest bardzo przydatne. Mój nauczyciel, który prowadzi nasze ćwiczenia w szkole, twierdzi, że to kiedyś nazywało się gimnastyką. Tak było kiedyś zanim powstało Panem, potem już nikt nie przejmował się takim głupotami.
Jednak dla mnie to sposób na przetrwanie. Czasem znajduję też inne formy pracy. Raz zgarnęłam całkiem przyzwoitą sumkę za pomoc w naprawie dachu stodoły. Dach był tak bardzo zniszczony, że pozostały na nim tylko spróchniałe deski. Prawa część dachu zapadła się prawie cała, więc trzeba było bardzo uważać, stąpać delikatnie, przeskakiwać żeby ominąć najbardziej spróchniałe deski. Praca trwała długo ale to właśnie dzięki niej mamy teraz kury. Pracuję do około 7:30, potem zabieram się z kimś na rynek, który powstał na placu przed Pałacem Sprawiedliwości. Jeśli zarobię więcej pieniędzy kupuję coś czego akurat brakuję w domu. Potem idę na pieszo do domu, jestem akurat żeby pośpiesznie zjeść śniadanie przebrać się i wyjść z Nickiem do szkoły na 8:30.
Tego ranka nie wiem co ze sobą zrobić. Pójście do pracy nie wchodzi w grę, kręci się za dużo Strażników Pokoju. Zawsze tak jest, w dniu dożynek mnożą się jak króliki. Postanawiam wypuścić Błyszczka na dwór, niech złapię trochę myszy. Potem idę po jajka i czekam aż mama się obudzi.
Kiedy wreszcie wstaje, dochodzi 8. Cieszę się, ponieważ już nie płaczę tylko wita mnie smutnym uśmiechem. Pomagam jej zrobić zrobić śniadanie, kroję chleb przyniesiony wczoraj przez ojca. Nick jeszcze śpi, to dobrze, przynajmniej on mógł zasnąć i spokojnie przespać noc. Przez większość czasu milczymy. Kiedy śniadanie jest gotowe mama przerywa milczenie.
- Wiesz dokąd poszedł tata? - pyta mnie.
- Pewnie do lasu - wzruszam ramionami, nie jestem w nastroju na udawaną, miłą pogawędkę.
- Nie powinien tego robić. Może mieć przez to kłopoty.
- A co ma robić? - pytam gniewnie. - Płakać? Udawać, że wszystko będzie dobrze? Nie nie będzie! Nawet jak nas nie wylosują, to i tak nigdy nie będzie dobrze! Zrozum to wreszcie! Płakanie , udawanie nic nie da! Dopóki mieszkamy w tym chorym państwie! - wybucham. Mama patrzy na mnie z lękiem. Ostatnio często zdarzają mi się wybuchy, ale zawsze robię to kiedy jestem w towarzystwie Niny i Daniela. Nigdy przy mamie albo Nicku.
- No co tak na mnie patrzysz? Ubrudziłam się, czy co? - pytam z ironią. - Taka jest prawda i dobrze o tym wiesz.
- Nie powinnaś wykrzykiwać takich rzeczy. Ktoś może cię usłyszeć - mówi, ze wzrokiem wbitym w podłogę.
- A co ty się tak przejmujesz tym, że ktoś może nas usłyszeć? Nie przejmowałaś się tym jak widzieli cię całą zapłakaną na podwórku - mam ochotę coś rozwalić, ale wiem że nie pomogę tym Nickowi. Mama milczy, a ja wychodzę z kuchni i idę prosto do swojego pokoju, padam jak długa na łóżko. Wiem, że źle zrobiłam. Wiem, że mama chce dla mnie jak najlepiej i ma rację, bo przez mówienie takich rzeczy mogę nas wpędzić w niezłe kłopoty. Będę ją musiała później przeprosić. Najlepiej zanim pójdziemy na dożynki.
Moje krzyki obudziły Nicka i teraz patrzy na mnie wielkim brązowymi oczami. Jest drobnym chłopcem, o ciemnych włosach i oczach. Jego cera jest bardzo blada, co go wyróżnia, bo większość mieszkańców Siódemki ma ciemną karnację od pracowania w lesie od najmłodszych lat.
Podnoszę się z łóżka, biorę głęboki oddech i zwracam się do niego już spokojnym głosem.
- Przepraszam, trochę posprzeczałam się z mamą - mówię.
- O co? - chce wiedzieć.
- O nic takiego. Wiesz czasem nie możemy się zgodzić w różnych sprawach. A teraz idź coś zjeść.
Od razu wiem, że Nick mi się uwierzył, ale nie mam siły wciskać mu kłamstw i daję za wygraną. Wychodzi bez słowa. Świetnie, po prostu świetnie. Miałam uspokoić mamę i Nicka, pomóc im przetrwać ten dzień. Jak na razie idzie mi fatalnie. Nie wiem co mogłabym zrobić. Na początek muszę się uspokoić. Wychodzę na podwórze i wieszam się na gałęzi głową w dół. Podtrzymuję się tylko nogami. To mi zawsze pomaga. Robię jeszcze kilka podciągnięć i zwisów, a potem idę poszukać Błyszczka. Znajduję go na niewielkim sadzie, jednym z wielu z tych, w których mieszkańcy Siódemki muszą pracować. Potem przychodzi do mnie Daniel i razem idziemy na spacer. Wreszcie mogę się wygadać i jest mi lepiej. Mój najlepszy przyjaciel też nie miał najlepszego poranka. Jako, że to on gównie zdobywa pieniądze na utrzymanie rodziny nigdy nie ma lekko. Tak jest od śmierci jego ojca. Wracamy do domu około 13. Muszę się umyć i przebrać. Zakładam białą bluzkę po mamie i czarną prostą spódnicę, którą mama uszyła dla mnie rok temu z czarnego materiału, który zdobył tata. Z tego samego materiału uszyła spodnie mojemu bratu. Wiem, że już nie mogę nic zrobić, żeby pocieszyć Nicka, po prostu się nie da w takim dniu, więc postanawiam przeprosić mamę. Nie muszę za dużo mówić, ona mnie rozumie. Przytulam ją mocno, a ona głaszcze mnie po plecach. Zawsze w domu jest spokojniej kiedy wraca tata. Przed 14 wszyscy idziemy na plac przed Pałacem Sprawiedliwości. Atmosfera jest taka sama jak co roku, prawie wszyscy milczą. Idziemy ja, Nick, mama, tata, mama Daniela , Angela i Daniel. Nick i Angela próbują wymienić kilka uwag dotyczących pracy domowej. Nikt nie przyłącza się do rozmowy.
Wszystko odbywa się tak jak co roku. Na miejscu szukam Niny, znajduję ją po 5 min. Witamy się smutnymi uśmiechami. Zaraz się zacznie myślę. Biorę głęboki wdech, bo na scenę wchodzi właśnie Britney Adams, imitacja człowieka prosto z Kapitolu. Za nią wchodzi nasz burmistrz i ostatnia zwyciężczyni Igrzysk Głodowych pochodząca z Siódmego Dystryktu Johanna Mason. Zaraz będzie po wszystkim powtarzam sobie, zaciskam pięści i czekam aż się zacznie.
- Witam was wszystkich bardzo gorąco ! - wykrzykuje do mikrofonu Britney swoim śpiewnym głosem, z tym durnym akcentem. - Wesołych Głodowych Igrzysk! Niech los zawsze wam sprzyja!
Wieje lekki wiatr, więc jej fioletowe loki powiewają luźno, a głos odbija się echem po placu. Ne ekranach pojawia się film na temat Mrocznych Dni. Kiedy słyszę pierwsze dźwięki hymnu Panem, robi mi się jeszcze bardziej niedobrze. Film trwa jakieś 10 może 15 minut, po tym Britney przechodzi do sedna sprawy. Podchodzi do ogromnej kuli wypełnionej małymi karteczkami. Zaczyna od dziewczyn, jak zawsze. Wstrzymuję oddech, żołądek podchodzi mi do gardła. Britney odczytuję nazwisko tegorocznej trybutki.
Nie to nie ja. To też nie Nina. To nie jest nawet nikt z moich sąsiadów, czy z mojej klasy. To Ally Evans. Mieszka w drugiej części Siódmego Dystryktu. Ma chyba szesnaście lat. Ally idzie sztywno w kierunku sceny, a ja wbijam wzrok w niebo. Powinna się cieszyć. Tyle, że jak można się cieszyć w takiej chwili, nikt się nie cieszy. Chociaż widzowie w Kapitolu pewnie tak. Dziewczyna jest ładna i szczupła. Ma długie blond loki i niebieskie oczy. O tak pewnie cały Kapitol skacze z radości. Pamiętam co było 3 lata temu z Finnickiem Odairem z Czwórki. Miał 14 lat kiedy trafił na arenę, mimo to był atletycznie zbudowany, nic dziwnego w końcu był zawodowcem. Ma brązowe oczy i niesamowite morskie oczy. Dzięki swojej urodzie zdobył wielu sponsorów, wygranie Igrzysk było dla niego prościutkie.
Teraz przychodzi czas na chłopców. Ściskam kciuki z Daniela, ponieważ po moich nocnych rozmyśleniach doszłam do wniosku, że Nick jest bezpieczny.
No cóż chyba moje mocno zaciśnięte kciuki działają. To nie Daniel. To co słyszę teraz wbija mnie w ziemię. Prąd przechodzi przez całe moje ciało. Wbijam paznokcie w uda tak mocno, że będę miała ślady przez tydzień. Słyszę jak Britney Adams odczytuję nazwisko trybuta. Jest nim Nick Jonson.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz